Opublikowany przez: ika01 2012-08-14 23:34:41
Zawsze żyłam normalnie, wydawało mi się, że życie jest proste mimo kilku małych niepowodzeń, które i tak często zamieniały się w pozytywne aspekty. Byłam ja, rodzina i takie tam życie......
Urodził nam się syn, troche niespodziewanie, ale za to życie zmieniło się na lepsze. Po baaardzo długim czasie oczekiwaliśmy kolejnego dziecka, ach co to była za radość! Uczucie to trwało krótko, w 5 miesiącu ciąży usłyszeliśmy diagnozę – wrodzona wada serca. W czasie USG, lekarka powiedziala ot tak, po prostu - tak, tak tu coś jest. Zaprosiła nas do małego pokoiku I wyjaśniła na czym polega wada. Owszem coś tam mówiła, a ja niedwierzałam w żadne jej słowo.Patrzyłam na męża i czekałam, kiedy on przerwie tę rozmowe i powie, żeby przestała. O czym ona w ogóle mówi, operacje, możliwość przeszepu!!!!!!!!!KOSMOS!!!!!!W końcu zapytała nas, czy na pewno chce urodzić????Zostawiła nas na chwile z mężem, a my nie wiedzieliśmy jak sobie spojrzeć w oczy. To straszne, ale w takiej chwili, człowiek bierze różne ewentualności pod uwagę. Jednak przychodzi opamiętanie i słowa-TAK, TAK, chcemy dać szansę!!!Chcemy, żeby dziecko żyło!
Dalej to wizyta za wizytą i NIEPEWNOść!
Dzień urodzin-radość i początek walki, walki tak naprawde, życia nie na niby.
Pierwszy zabieg, o Boże, koszmar, niepewność i bezradność. Dużo się modliłam, ale czy ja w to wierzyłam, nie wiem. Miałam żal do Pana Boga o wszystko, wszystko co tylko możliwe. Kiedy patrzyłam na moja córeczke zastanawiałam się, w czym ja zawiniłam, co zrobiłam, że ona tak cierpi...Zabieg się udał. O Boże jaka ulga, już będzie dobrze, już jest lepiej.
Zaplanowano operacje, stan się pogarszał, infekcje, mała krzyczała a my nie wiedzieliśmy co robić. Nie chciałam dzwonić do szpitala, ja się po prostu bałam, bałam się, że jest bardzo źle. Chodziłam po domu jak opętana, myślałam, że tylko w moich ramionach jest bezpieczna, że tylko ja ją ocalę. A jednak było bardzo źIe... Za kilka dni mieliśmy wizytę i okazało się, że natychmiast trzeba operować!!!
Dzień operacji. Podpisaliśmy zgodę, wzięłam małą na recę i zaniosłam na salę, podano jej jakiś zastrzyk i zasnęła. Co wtedy czułam, nie wiem. Ale teraz wierzyła, wierzyłam i ufałam, mąż płakał i nie mógł się uspokoić. A ja właśnie byłam spokojna, wierzyłam w Miłośierdzie Boże. Byłam silna.
Poszliśmy gdzieś, nawet nie wim gdzie. Ja glośno się modliłam, a mąż milczał, potem o czymś rozmawialiśmy, ale nawet nie pamiętam o czym.
Po 4 godzinach, pielęgniarka zawołała nas i powiedziała – można już zjechać na dół!!!!!!!!
Nie wiedzieliśmy co myśleć, co to znaczy. Jechaliśmy windą jak opętani! Kiedy zaprowadzono nas na salę pooperacyjną, jedna z pielegniarek nas zawołała i wskazała na dziecko. Chciałam jej powiedzieć, że przyszliśmy do mojej córeczki, bo ja jej po prostu nie poznałam, Boże jaka ona była opuchnięta, nie do poznania. Lodowata i taka spokojna...Spędziliśmy w szpitalu tydzień. Mała bardzo szybko doszla do siebie.
Lekarze są zadowoleni z małej, ale niestety, to tylko 50% całej procedury, za 2 lata czeka ją kolejna operacja. Niestety mała nigdy nie będzie zdrowa, żyje z połową serca.
Staram się żyć normalnie, nie myśleć o tym, ale jest to trudne. Każdego dnia przypatruje się jej dokładnie, a kiedy śpi, sprawdzam, czy oddycha. Ale nikt z najbliższach nie wie o moim strachu, koleżanki ze zdrowymi dziećmi nie wiedzą co to dziękować Bogu za każdy dzień życia, jakim darem jest życie, nie ujawniam się przed nimi, nie pouczam, nie wiedza, co się kryje we mnie w środku. Po mału jakby zaczynam trochę akceptować tę chorobę, ale tylko trochę. Jeśli chodzi o pogodzenie się z chorobą.....to chyba za wcześnie...
Ja chyba jeszcze się boję, boję się myśleć, co będzie dalej, lekarze nie wiedzą co będzie, jak do końca wygląda życie takich dzieci, ale przecież oni nie są Bogiem!!!
Mąż nie przepada za rozmową na temat choroby, on bierze świat takim, jakim jest. A ja , ja naprawdę się staram.Moje życie nie jest już takie samo, musiałam dorosnąć. Ale cz jest gorsze?NIE, zdecydowanie NIE. Jest lepsze, nie jest już beztroskie, ale czy takie powinno być, przecież zyjemy po to by walczyć, by czuć to życie- życie, które daje nam mocno w kość.
„Nasza walka z chorobą KONKURS”
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.