chwila kiedy dowiedziałam się, że jestem mamą
- Zarejestrowany: 19.12.2013, 16:12
- Posty: 4400
Nie ma nic piękniejszego niż macierzyństwo, prawda? Sama wiadomość o tym, że za dziewięć miesięcy będziecie mamą i tatą to niezapomniane przeżycie. Przyszłych rodziców przepełnia szczęście, a na ich policzkach z pewnością pojawiły się łzy radości. Ciąża to prawdopodobnie jedyny moment w życiu kobiety, kiedy duży brzuszek naprawdę cieszy! To bardzo szczególny czas w życiu każdej z pań. Który z momentów z tych dziewięciu miesięcy utkwił Wam najbardziej w pamięci? Co sprawiło, że poczułyście się wyjątkowo? Pamiętacie swoją reakcję na wiadomość o ciąży?
Pierwsze badanie USG, bicie serduszka malucha, czy zakupy ubranek w sklepie dziecięcym? Kiedy uwierzyłyście i poczułyście, że to już? Kiedy poczułyście się mamą? Przypomnimy sobie reakcje na wiadomość o ciąży i pierwsze odczucia. Jak zareagowałyście i przyjęłyście taką wiadomość. Czy długo na nią czekałyście, czy informacja o dziecku pojawiła się niespodziewanie?
Zapraszamy do konkursu!
Do 28 października na tym konkursowym forum opiszcie
chwila kiedy dowiedziałam się, że jestem mamą
Najciekawsze wypowiedzi zostaną nagrodzone! Mamy dla Was 3 specjalne zestawy dla maluszków ufundowane przez MamiTati!
Laureat otrzyma:
- 5 elementową wyprawkę w pudełku prezentowym
- welurowy pajacyk
- becik z kokardą
- body bawełniane rozpinane
- album (w zależności od płci będzie dla chłopca lub dziewczynki)
- gryzak-grzechotka
- Zarejestrowany: 24.10.2014, 12:31
- Posty: 1
Gdy poznałam A. wiedziałam, że nie będzie to kolejny przelotny romans w mojej karierze. Może nie od pierwszej chwili wydał mi się idealny, jednak od samego początku był wyjątkowy, inni niż inni. Nic więc dziwnego, że po kilku miesiącach związku postanowiliśmy razem zamieszkać. Lokum znaleźliśmy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - pierwsze, niewielkie, co prawda, ale piękne mieszkanko urzekło nas i rozkochało w sobie. Tego samego dnia podpisaliśmy umowę i dostaliśmy klucze. Po tygodniu spędziliśmy naszą pierwszą noc na swoim. Dni wlokły się jeden za drugim rekompensując nudne życie cudownymi wieczorami. Kilka tygodni później poszliśmy do restauracji na moje ulubione owoce morza. Coś musiało mi bardzo zaszkodzić, bo noc spędziłam w łazience. Kilka dni później, nadal czując się dość kiepsko, poszłam na wizytę do ginekologa. Chcieliśmy z A. zmienić metodę antykoncepcji. Po rutynowym USG rozradowana pani doktor oznajmiła mi, że w moim stanie nie mogę zacząć brać hormonów. Zdziwiłam się, bo zatrucie pokarmowe przecież mija, a ona spojrzała na mnie badawczo i powiedziała, że jestem w ciąży. Poczułam, że mi słabo. Planowaliśmy wszystko, wspólne wyjazdy, miasta, w których będziemy mieszkać, dania i wina, których spróbujemy, muzea i filmy, które nas interesują. Ale nigdy nie rozmawialiśmy o dziecku… Od lekarza wróciłam taksówką. Całą drogę płakałam. Nawet jeśli ja byłabym gotowa na dziecko, co jeśli A. nie jest? Choć wiadomość o nowym życiu rosnącym pod moim sercem nie docierała do mnie całkowicie, postanowiłam jak najszybciej poznać wyrok mojego mężczyzny. Gdy weszłam do domu, A. pracował przy komputerze. Odwrócił się do mnie i spytał co się stało. Nie mogłam wykrztusić słowa. Po kilku chwilach sam zgadł. Przytulił mnie mocno i powiedział, że jest najszczęśliwszy na świecie. Następnego dnia postanowiliśmy ogłosić nowinę moim rodzicom. Między jednym a drugim kawałkiem ciasta spojrzałam na krzątającą się po kuchni mamę i nagle zrozumiałam, że teraz ja do końca życia będę odpowiedzialna za stworzenie, które rośnie we mnie. Mama złapała moje spojrzenie i uśmiechnęła się. Przytuliła mnie i spytała, co się dzieje. „Ja też będę mamą” powiedziałam tylko i rozpłakałam się. Ucałowała mnie mocno i powiedziała: „Będzie ciężko… Ale to najpiękniejsza praca na świecie”.
- Zarejestrowany: 19.02.2010, 07:15
- Posty: 91
Będę mamą? Właściwie czego ja jeszcze chcę? Przecież mam już syna-po co narzekam, i tak mogło być gorzej... Tak można pomyśleć... Ale ja nigdy nie chciałam mieć jednego dziecka - czy to źle, że marzę o drugim? Synek skończył 3 lata - dla mnie pora rozpocząć starania... Dziwne uczucie - STARAĆ SIĘ, o synka starać się nie musieliśmy - po prostu po ślubie okazało się, że się wkrótce pojawi. Ale wtedy byliśmy trochę młodsi... No nic, próbujemy...
Jeden miesiąc, drugi, trzeci - normalne, nie tak łatwo trafić w odpowiedni dzień (chociaż pomiary temperatury opanowane). Kolejne miesiące - NIC. Wizyta u lekarza - niby minął rok, ale nie dzieje się nic złego (ja tak nie myślę - bo synek pojawił się tak po prostu, więc po roku wg mnie coś jest nie tak). Zmaina lekarza - badania - od razu wiadomo-zespół policystycznych jajników, leki. Kolejne miesiące i nic. Pora na HSG - wszystko dobrze. A jednak dalej nic, coś nie tak. Badania męża - mogły by być lepsze. Ostateczna decyzja - inseminacja, inaczej nie ma szans.
Mąż niechętny - no bo to jak cykl w fabryce, zero intymności, romantyzmu. Ale próbujemy, pieniądze są odłożone. Leki biorę co miesiąc - powinno się udać. Testy owulacyjne, termin zabiegu ustalony -jedziemy. Szybko poszło - nic strasznego. Teraz oczekiwanie - za dwa tygodnie test. Jakoś zleciało - sprawdzamy - NIC...
Przed nami decyzja - próbujemy znowu? Miesiąc po miesiącu? No tak, nie poddajemy się. W miedzyczasie przygotowania do WIelkanocy - rekolekcje, a niedługo po nich - warsztaty dla małżonków - już nie mogę się doczekać! I jeszcze seria wizyt z dzieckiem u lekarza, i gorący okres w pracy. Dalej leki, test owulacyjny - i znowu termin zabiegu. Mnóstwo kombinowania - bo ktoś musi zająć się synkiem, przynajmniej 3-4 wizyty u lekarza w miesiącu - trzeba dojechać. No nic - jedziemy znowu... Zabieg jak poprzednio - przyzwyczajam się. I znowu czekanie... Za 2 tygodnie test - i NIC... Postanawiam, że robimy przerwę, nie dam więcej rady. Dzięki rekolekcjom zrozumiałam - NARESZCIE!, że jak Bog zechce obdazry nas potomstwem - przyjmuję to, bez sprzeciwu, z pokorą. W końcu ON wie, co dla nas dobre.
Idziemy na warsztaty weekendowe - niby radość, ale ja cała w stresie, bo to 2 dni, a ja przed okresem, brzuch mnie boli, piersi powiększone - lada moment się zacznie okres. I ciągłe wizyty w toalecie - głupio przed ludźmi (bo okresy mam raczej obfite). Jakoś przetrwałam - warsztaty minęły, a okresu od tygodnia nie ma. Z informacji w internecie - po tych lekach może się pojawić nawet z 2-tygodniowyo opóźnieniem, czekam więc dalej. Ale nie.... MAm dość stresu - jeszcze jeden test - ostatnia nadzieja, na szybko, w poniedziałek przed pracą. I jest... NIE MOŻLIWE!! Sprawdzam... Są - dwie kreski.. RADOŚĆ? Raczej niedowierzanie. Kolejna wizyta u lekarza, badania - JEST!!! Udało się! Ale tyle się może zdarzyć... Tyle obaw... Wizyty co miesiąc - i utwierdzam się powoli w przekonaniu, że znowu będziemy rodzicami.
Właśnie kończy się 30 tydzień ;-) Ja nadal nie mogę uwierzyć, że pod moim sercem rusza isę, szaleje, rozwija się i rośnie NASZE DRUGIE DZIECKO. Wydaje mi się czasem, że to sen. Ale wyprawka przygotowana, moje rzeczy do szpitala też - nie wiem, czego się spodziewać, bo synek nas zaskoczył w 33 tygodniu. Wolę byc gotowa. No i PODOBNO ma być CÓRECZKA - też nie mogę uwierzyć, bo marzyłam o siostrzyczce dla synka. Ubranka przygotowane po synku - bo uwierzę, jak się urodzi ;-) I TERAZ CZEKAM... Termin mam 5 stycznia. Synek jest naszym KURCZACZKIEM WIELKANOCNYM (urodził się w Wielki Piątek). Może teraz będzie mała GWIAZDKA Z NIEBA, prowadząca do małego JEZUSA :-)
JEZU, Ufam Tobie!
Moja druga ciąża była dla wszystkich bardzo dużym zaskoczeniem. O pierwsze dziecko staraliśmy się długo bezskutecznie, czułam, że jest coś nie tak. Zgłosiłam się do lekarza, który stwierdził PCOS i hiperprolaktynemię. Byłam załamana, ale nie poddawaliśmy się, bardzo pragnęliśmy mieć dziecko, które otoczymy naszą miłością. Przyjmowałam tabletki, monitorowałam cykl i udało się. Niestety ciąża była zagrożona, pojawił się krwiak i krwawienie z macicy. Musiałam spędzić 7 tygodni przykuta do łóżka aby nie stracić dziecka. Wsparciem dla mnie przede wszystkim była moja mama, która przez ten czas opiekowała się mną i to dzięki niej nie straciłam dziecka. Był przymnie też mąż. Nasz synek urodził się jednak w 33 tyg. ciąży z powodu przedwczesnego odejścia wód płodowych. Pierwsze 5 miesięcy były jednym wielkim koszmarem. Nie tak wyobrażałam sobie moje macierzyństwo, pielgrzymki po lekarzach od jednych drzwi do drugich, walka o zdrowie dziecka, lęk o jego pełno sprawność, ciągły płacz synka z powodu niedojrzałego przewodu pokarmowego i kolek po każdym karmieniu. Boże, jak ja zazdrościłam tym wszystkim mamom, które miały bezproblemowe ciąże i donoszone dzieci. Po tych wszystkich przejściach założyłam, ze tak łatwo nie zjadę w kolejną ciążę, choć bardzo pragnęłam, żeby było inaczej. Jak wielkie było nasze zaskoczenie z mężem, gdy po 7 miesiącach od porodu zobaczyliśmy na teście ciążowym dwie kreseczki. Jedna była trochę niewyraźna i istniało podejrzenie, że jest to ciąża pozamaciczna. Na szczęście było inaczej i w 6 tygodniu zobaczyliśmy na USG naszego maluszka. Co wtedy czułam? Zrozumie mnie tylko ten, kto przeszedł bardzo trudną ciążę czy przeżył poród przedwczesny. Była to mieszanka wielkiej radości, że tym razem jest inaczej, że nie muszę przyjmować tabletek aby zajść w ciąże. Że nie czekam na ten piękny dzień kilka miesięcy. Pojawił się też lęk, jak będzie wyglądał ta ciąża, czy donoszę dziecko czy nie będzie już tak poważnych komplikacji. Jedno jest pewne nie zamieniłabym za nic w świecie tej cudownej wiadomości, choć może według nie których np. moich teściów to za wcześnie na drugie dziecko. Ale dla mnie to najpiękniejszy moment. Niema nic piękniejszego jak patrzysz na twarz śpiącego w nocy dziecka. Po prostu coś cudownego. Czekam teraz po raz drugi na taką chwilę...
- Zarejestrowany: 27.10.2014, 13:37
- Posty: 6
Byłam z mężem dwa lata po ślubie.Wszystko mieliśmy poukładane-praca,mieszkanie,samochód.Do pełni naszego szczęścia brakowało nam tylko jednego-maleństwa.Od roku staraliśmy się o dziecko i ciągle nic.Badania wskazywały że wszystko jest ok,a ja byłam coraz bardziej zła.Na każdej uroczystości rodzinnej wszyscy dopytywali się kiedy mamy zamiar powiększyć rodzinę a ja odp.że mamy jeszcze czas.W pracy ciężko pracowałam,nawet nie zauważyłam że spóżnia mi się okres,zrobiłam test dwie kreski,nie moglam uwieżyć więc pobieglam do apteki po dwa kolejne testy-znów dwie.Poczułam spokój,radość,szczęście i od razu się popłakałam.Pierwsze co zadzwoniłam do męża był zachwycony i powiedział,,HURRRA,,.
Codziennie mąż mówi że kocha nas to są cudowne słowa.Aktualnie jestem w 5 miesiącu i rosnę w mgnieniu oka już nie mogę się doczekać naszego maleństwa jak przyjdzie na świat.
- Zarejestrowany: 27.10.2014, 14:18
- Posty: 1
U mnie nie było różowo. Łzy się pojawiły ale ze strachu. Kiedy wiedzialam, że czas zrobić test kupiliśmy go w aptece. Na wyniki nie miałam odwagi spojrzeć. Zrobił to mój narzeczony. Jego oczy i mina mówiły wszystko. Trochę podekscytowany, trochę przestraszony. Gdy powiedział, że są dwie kreski spadly mi na glowę czarne myśli. Właśnie starałam się o awans w pracy, niedawno zamieszkaliśmy razem, poza tym nie planowałam dzieci. Na pewno nie przez najbliższe 5 lat. Wiele łez, pretensji do samej siebie i do losu. Zaraz po pierwszej wizycie u lekarza wcale to nie minęło. Po prostu nie byłam kandydatką na Matkę Polkę. I..... Właśnie mija 7 miesiąc ciąży. A ja nie wyobrażam sobie już życia bez mojego Synka, który właśnie wierci mi się w brzuszku. Kochamy go nad życie i każda godzina z mojego dnia pełna jest myśli o nim. Chciałabym go już zobaczyć i przytulic. W pracy się ułożyło, my się w sobie zakochaliśmy jeszcze bardziej a dziadkowie szaleją z radości. A ja czekam urzadzając pokój, nie mogąc uwierzyć jak bardzo zmienia sie perspektywa i całe życie gdy zostaje się mamą.
- Zarejestrowany: 27.10.2014, 17:36
- Posty: 15
Moja ciąża:
Etap 1: Chodzę sobie nieświadomie przez 2 miesiące po świecie, nic nikomu niewinna świeżo upieczona żona. Jestem: młoda, szczupła, spontaniczna...
Etap 2. Jestem na wakacjach w Chorwacji. Opalamy się z mężem na plaży. Nagle widzimy rodzinę z dzieckiem (dziewczynka miała na imię Lenka). Budzi się we mnie uczucie do tej pory mi nieznane (instynkt macierzyński). Do tej pory dzieci traktowałam jako słodkie istoty, ale raczej na godzinkę lub dwie, kochałam moją chrześnicę, a inne dzieci były po prostu fajne. Nagle jak grom z jasnego nieba spada na mnie nieodparta chęć przytulania dzieci, rozczula mnie zabawa malutkiej Lenki na plaży, jestem zachwycona jej imieniem, blond włoskami, słodkim uśmiechem, itd. Sama sobą jestem bardzo zaskoczona. Opowiadam o tym mężowi. Jestem: zaniepokojona, zaskoczona, niepewna.
Etap 3. Wracamy z Chorwacji dodomu, już po drodze wstępuję do apteki po test ciążowy (nie wiem co mnie naszło, taka myśl). Wchodzimy do domu, biegnę do łazienki, wykonuję test i wołam męża. Razem płaczemy ze szczęścia. Dziecko było zawsze naszym marzeniem, ale nie zdążyliśmy go jeszcze zaplanować, zaplanowało się samo. Jestem: szczęśliwa, radosna, zakochana już w tym maluszku.
Etap 4. Chodzę systematycznie na USG sama i z mężem, w tym także na USG 4D, jesteśmy z mężem podekscytowani tym faktem, kupujemy kolejne rzeczy do wyprawki, planujemy poród, miejsce w pokoju na łóżeczko. Głaszczemy, całujemy brzuszek, rozmawiamy z nim, wybieramy imię dla dziecka - jednak będzie to MAJA. Jestem: podekscytowana, oczekująca, coraz większa.
Etap 5. Jestem już 2 dni po terminie porodu. Chodzę spacerkiem z mamą po mieście, wyprowadzam psa, zgłaszam się na umówione KTG. Lekarz oznajmia mi, że dziś będę rodzić, bo mam częste skurcze. Nie wierzę mu, ale zgłaszam się za 2 godziny ze spakowaną już od 2 miesięcy torbą. Wzywam męża na nasz upragniony poród rodzinny. Przyjeżdża mąż, wchodzimy na salę porodową. Za godzinkę i 15 minut jest ... nasza kochana kruszynka. Płaczemy ze szczęścia po raz drugi. Jestem: najszczęśliwszą mamą na świecie.
- Zarejestrowany: 27.10.2014, 20:13
- Posty: 1
Pamiętam to bardzo dobrze, nie dostawałam okresu, a staraliśmy się z meżem bardzo o dziecko. W szpitalu przy rejestracji kazali mi przyjść 6 grudnia do poradni dla kobiet, Wcześniej zrobiłam test ciążowy, który wyszedł z wynikiem pozytywnym. Pełna nadziei poszłam 6 grudnia do lekarza, trafiłam na lekarkę, która od razu mi nie spasowała, ale to ona powiedziała mi tak jest Pani w ciąży i zrobiła miły prezent, od razu wziela mnie na USG i pokazała moje maleństwo, tlumaczyła mi, że nie mogę się denerwować bo miałam duże ciśnienie, ale to bylo ze szcześcia. Dumna wracałam ze szpitala od lekarza ze zdjęciem USG i wynikiem, że jestem w ciąży. Po drodze wstąpiłam do sklepu z okazji Mikołaja, kupiłam wszystkim po dużym czekoladowym mikołajku, a mojemu maleństwu w brzuszku świecącego bałwanka. Dla całej mojej rodziny i mojego męża był to miły prezent na Mikołaja i oczywiście dla mnie, ta data nigdy nie wypadnie mi z głowy, a mój syn do tej pory ma zabawkę świecącego mikołaja, a ja mu powtarzam wtedy kiedy mama ją kupiła dowiedziała się, że jest z tobą w ciąży. To był jeden z najwspanialszych dni w moim życiu.
- Zarejestrowany: 04.01.2010, 20:46
- Posty: 10
Tak, chciałam tego, czekałam na to z utęskieniem. Jedna kreska, jedna kreska, jedna kreska... i tak przez kilka miesięcy. W końcu pewnego majowego ranka stało się to, na co tak długo czekałam. Dwie kreski! Zrobiło mi się gorąco. Musiałam usiąść i natychmiast coś zjeść. Pochłonęłam dwa serki wiejskie z bułką. Dopiero wtedy to do mnie dotarło. Moje życie zmieniło się o 360 stopni dopiero 8 miesięcy później, gdy na Świat przyszedł mój syn.Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że życie może się aż tak zmienić. A teraz? Zobaczymy jak będzie tym razem...
- Zarejestrowany: 27.10.2014, 20:21
- Posty: 1
Czerwiec 2013r.
Problemy z miesiączkami od zawsze. Lekarze mówili "nie możesz mieć dzieci". Nie mogłam tego zaakceptować... Po latach leczenia znowu to samo... "Proszę zapisać się na badanie żeby sprawdzić czy była owulacja" (bo w badaniach podobno nie było jej już od dawna.) "Po następnej miesiączce proszę zrobić badanie krwi". No ok, to czekam i czekam i czekam. Miesiączki nie ma, leków nie brałam i nie ma i nie ma i nie ma ... Chłopak mój mówi zrób test. Odpowiadam: po co? :) Po 2 dniach zrobiłam test, na luzie, wynik odczytałąm po 5 minutach. I co? I dwie kreski, Hura, wynik pozytywny! :) Szok poprostu szok. Dwa dni później poszłam do ginekologa żeby potwierdzić. Zobaczyłam swoje dziecko 6 mm dziecko! MOJE! :) Rozpłakałam się, nie mogłam się pozbirać. Byłam taka szczęśliwa. Tak strasznie pragnęłam mieć dzieci. Lekarze mówili, że nie mogę a jednak mogłam! :)
Ta chwila kiedy dowiedziałam się, że jestem mamą była to najszczęśliwsza chwila w moim życiu! :)
- Zarejestrowany: 25.06.2014, 12:11
- Posty: 1
Dwa lata temu wyznaczyliśmy datę ślubu - to MUSI być 14.02.2015r. sobota - wymarzona na zawarcie związku małżeńskiego z ukochaną osobą. Byłam prze szczęśliwa, biorąc pod uwagę, że następnych walentynek w sobotę już zapewne nie dożyjemy :) Sala, orkiestra, fotograf, kamerzysta - załatwiony. Wybrane zaproszenia, wybrane wszystko! Moja suknia w głowie już się szyła kiedy w czerwcu tego roku z duszą na ramieniu gnałam do mojego ginekologa. NIE NIE NIE - powtarzałam w głowie, jeszcze nie teraz maluchu, jeszcze nie teraz. Podświadomie czułam, że jestem w ciąży, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli - nie byłam na to gotowa, bynajmniej tak mi się wówczas wydawało. "Termin ostatniej miesiączki? dobrze, sprawdźmy.. yhymm.. no idealnie. Gratulacje Pani Justyno! Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że 11.02.15r. zostanie Pani mamą! Płód rozwija się prawidłowo - tu jest serduszko, widzi Pani? proszę się oszczędzać, o tu - zrobimy badanka i widzimy się za 3 tygodnie, dowidzenia. :)" SERDUSZKO?! BADANIA?! 11.02.15r. ?! DOWIDZENIA?! pobladłam - przecież 3 dni później WYCHODZĘ ZA MĄŻ! Nie mogłam zebrać myśli. Wróciłam do mieszkania gdzie czekał już mój NIEDOSZŁY PRZYSZŁY MĄŻ :) "Ślubu nie będzie" - powiedziałam i zamknęłam się w łazience - płakałam chyba z 30minut. Kiedy wreszcie otworzyłam drzwi mój ukochany mocno Mnie przytulił. "Jestem w ciąży - powiedziałam, termin porodu to 11.02, ślubu nie będzie." - KOCHANIE to wspaniale - powiedział mój EM:) - Wspaniale?! - no dziękuję Ci bardzo, myślałam, że chcesz zostać moim mężem! - Oczywiście, że chcę! Cudownie, że jesteś w ciąży a ślub?! I ślub będzie - obiecuję! :) I tak kilka dni, parę telefonów odwołujących rezerwację i kilka stówek zaliczek później poczułam, że jestem strasznie szczęśliwa! Datę ślubu zmieniliśmy - będzie to 25.12.14r. - nie na 150osób a na 30, nie w wymarzonej sukience r.38 a w kupowanej zapewne na 2tyg. przed ceremonią tak abym się zmieściła:) skromny, cichutki. Pieniążki za które wyprawić mieliśmy nasze wielkie wymarzone (jak sądziliśmy) wesele przeznaczymy na wyremontowanie mieszkania i urządzenie pokoiku Martusi (bo to będzie dziewczynka). I wiecie co dziewczyny? Najlepiej nie planować nic, bo od życia i tak dostaniemy akurat to, czego w ogóle się nie spodziewamy :)
- Zarejestrowany: 27.10.2014, 21:39
- Posty: 1
Wyczekiwaliśmy tego dnia od długiego czasu, nie mniej jednak i tak byliśmy zaskoczeni. Od tygodnia już czułam, że coś jest inaczej. W końcu stanęłam w salonie, z niedowierzaniem spoglądając ran na dwie różowe kreski, ran na męża. Też nie wierzył. Byliśmy jednocześnie szczęśliwi, wzruszeni, ciekawi tego wszystkiego co nas teraz czeka i podekscytowani, jak przed wielka podróżą w najcudowniejsze miejsce na świecie. Poczułam też więź z mężem, której nie da się opisać żadną inną relacją między dwojgiem ludzi. Z naszej miłości powstaje właśnie nowe życie.
Dziś 27 tydzień naszej podróży, a my ciągle odkrywamy ten nowy świat małymi kroczkami.
- Zarejestrowany: 22.09.2014, 14:55
- Posty: 5
My staraliśmy się o dziecko ponad 2 lata, więc przestałam już reagować gdy kolejny raz spóźniał mi się okres, ale jak zaczęłam zasypiać w środku dnia wszędzie, w samochodzie, w pracy dosłownie wszędzie to zrobiłam test, trochę od niechcenia, wyszedł błędny. Kolejnego dnia drugi test, jestem w ciąży, ale jakoś tak niewyraźnie więc zrobiłam jeszcze trzeci dla pewności i pomimo, że wyszedł już zdecydowanie na tak to nie mogłam uwierzyć i poszłam jeszcze zrobić test z krwi. Wynik miał być po południu, pani powiedziała, że może zadzwonić. Oczywiście spałam gdy zadzwonił telefon i pani powiedziała, że nie ma wątpliwości, że jestem w ciąży. Od razu się rozbudziłam i zaczęłam przygotowywać kolację. Mąż wrócił z pracy, zobaczyłładnie nakryty stół i powiedział: ,,imieniny mam przecież jutro". Usiadłam mu na kolanach i nie mogłam słowa wydusić bo tak się rozpłakałam ze szczęścia, wtedy mnie przytulił i powiedział: ,,jesteś w ciąży?", przytaknęłam tylko głową. Mąż też miał łzy w oczach. Taka to była historia.
- Zarejestrowany: 28.10.2014, 08:56
- Posty: 1
Czekaliśmy na naszego maluszka 7 lat.
To był czas ciągłego oczekiwania, wspierania się nawzajem, kolejnych wizyt i rozczarowań.
Ale również był to sprawdzian dla naszego związku, uczuć, pewności, że możemy na siebie liczyć.
19 kwietnia 2014, po kilku tygodniach symulacji hormonalnej, pobrano 6 komórek jajowych. To był dzień przed Wielkanocą i śmieliśmy się z lekarzem, że zbierają jajka do koszyczka. Udało się uzyskać 4 zarodki, ale tylko jeden z nich rozwinął się do stadium blastocysty i mógł być transferowany 24 kwietnia. Jako jedni z nielicznych rodziców mamy pierwsze zdjęcie naszego dziecka w tak wczesnym stadium rozwoju.
I znowu nerwowe czekanie, czy się uda. Dla nas szansa jak jedna na milion, jak wygrana w lotto.
2 maja pełna obaw zrobiłam badanie beta-HCG - wyszło niecałe 67mlU/ml. Nie wierzyłam jeszcze, że to możliwe, że się udało. Baliśmy się cieszyć. Badanie powtórzyłam po kilku dniach, beta była już ok. 180. Mężowi powiedziałam, że wynik wskazuje, że będzie tatą. Ale niech się od razu nie cieszy. Oboje chyba baliśmy się potwierdzić, że jestem w ciąży.
Pierwsza wizyta u lekarza. Zestresowani obserwowaliśmy obraz z usg, gdzie było widac tylko pęcherzyk ciążowy. Tętna jeszcze nie było, więc lekarz nie kazał się cieszyć za bardzo. Sami o tym wiedzieliśmy, w końcu tyle znaliśmy par, które próbowały po raz kolejny. A nam miało udać się za pierwszym? Wydawało nam się to niemożliwe.
Kolejna wizyta - 9 tc - jest tętno!!! Słyszymy te bicie serca, jakby maluch pukał do nas i wołał: Halo, tu jestem, czekajcie cierpliwie na mnie. Rodzinę zawiadomiliśmy ok. 12 tc, kiedy pierwsze niebezpieczeństwa minęły. Był śmiech i łzy radości.
Kolejne wizyty utwierdzały nas w przekonaniu, że wszystko jest dobrze. Maluch rośnie, a przyszła mama razem z nim :) Zawsze to raźniej we dwójkę. Przyszły tata chyba też trochę goni mamę z tyciem :) Teraz mamy 7 kg na plusie od początku ciąży, zostało nam jeszcze ok. 10 tygodni oczekiwania i przybierania na wadze. Ale jaki to słodki ciężar :)
Wśród znajomych dzieci pojawiają się na świecie sporo przed terminem, więc my też musimy się przygotować wcześniej na przybycie Stasia. Śmiejemy się, że to dlatego, że tak długo na te dzieci czekaliśmy, to one nie chcą czekać na spotkanie z nami o wyznaczonym czasie.
- Zarejestrowany: 28.10.2014, 10:22
- Posty: 2
Witam
Chciałam podzielić się z Państwem moimi refleksjami na temat moich odczuć i sytuacji życiowej w jakiej byłam w momencie, kiedy dowiedziałam się że będę mieć dziecko. Był to początek roku, mroźna zima, dwa lata temu. Był to moment w życiu, w którym miałam ustaloną listę priorytetów życiowych. Miałam dobrą pracę, jeżeli mowa tutaj o zarobkach, niestety bardzo czasochłonną i pochłaniającą pełną moją uwagę i energię. Patrząc teraz z perspektywy czasu na tamte chwile, moje życie wtedy toczyło się wokół pracy i snu. "Oliwy do ogni dolewał" fakt że czas na dojazd i powrót z pracy zajmował mi 3 godziny. Jednak mile wspominam tamte chwile, był to czas wielkich wyzwań, próby mojego charakteru. Czy nie złamie się i nie zrezygnuję, czy nie przytłoczy mnie ogrom wiedzy i pracy jaki spoczął na mojej głowie podczas codzienności, którą była dla mnie praca zawodowa. Szybko wypracowałam sobie rutynę, co pomogło mi przystosować się do obecnych warunków. Nie mówię, że nie było ciężko, bo było i to czasem cholernie. Ale miałam cel i priorytety, które chciałam zrealizować. Tym celem było nie jak pewnie myślicie dziecko tylko remont domu. Dostaliśmy z mężem od moich rodziców dwudziestoletni domek, który nigdy nie był ukończony, były mury i okna, notabene do wymiany te ostatnie. Dom wymagał gruntownych prac. Chcieliśmy z mężem zrobić sobie z tego domku przytulne gniazdko. W obecnym świecie konsumpcji każdy myśli o wygodnych warunkach mieszkania, każdy chce być otoczony pięknymi rzeczami. I właśnie taki cel i ja miałam, chciałam własną pracą, bez pomocy instytucji kredytowych czy banków urządzić godne warunki do życia dla mnie i dla męża. W takiej właśnie chwili dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Mój świat przewrócił się do góry nogami, priorytety się zmieniły. Nie mieliśmy pełnej sumy pieniędzy na remont, z resztą do tej pory nie mamy, wykorzystaliśmy to co uzbieraliśmy i wymieniliśmy okna, zamontowaliśmy ogrzewanie, które wymaga jeszcze rozbudowy, założyliśmy podłogi tylko w części domu. I wprowadziliśmy się. Mieliśmy duży pokój kuchnię, tymczasową i łazienkę no i wystarczyło nam. Urodził nam się zdrowy, piękny chłopczyk. To wydarzenie nie da się inaczej opisać jak cud. Najpiękniejszy cel i największe szczęście naszego życia. Nie żyjemy w luksusach, nie mamy nowoczesnych, "dizajnerskich" mebli, czy pięknych kamieni na ścianach czy podłogach. Mamy siebie. Ten chłopczyk skończył wczoraj już roczek. Zrobiliśmy też ostatnio parę prac remontowych, mamy dwa pokoje i lepszą kuchnie, odkładałam pieniądze na to które dostawałam za urlop macierzyński. Dużo jeszcze przed nami prac do zrobienia. Myślimy o drugim dziecku.
Pozdrawiam
- Zarejestrowany: 28.10.2014, 11:26
- Posty: 5
Chwila, w której dowiedziałam się że będę mamą była bardzo szczególna. Od 1,5 roku z mężem staraliśmy się o dziecko ale jakoś nie wychodziło... Straciłam nadzieję... pomyślałam, że jeśli się nie uda to adoptujemy dziecko. Od jakiegoś czasu miałam problemy zdrowotne - nawracające infekcje dróg moczowych, brałam dużo leków. Wtedy nie sądziłam, że są szanse żeby zajść w ciążę. Mój mąż w tym czasie również poważnie zachorował, jakoś zupełnie nie myśleliśmy o powiększaniu rodziny. Mój lekarz rodzinny dał mi skierowanie na badanie jamy brzusznej. Było to pare dni przed moimi urodzinami. Podczas badania pani doktor dokładnie sprawdzała czy nie widzieje się coś złego w moim brzuchu. Nagle najechała sondą na środek brzucha. Nie wierzyłam co widze - w moim brzuchu biło małe serduszko... Zrozumiałam, że będę mamą. Rozpłakałam się ze szczęścia. To był najlepszy prezent jaki mogłam otrzymać.
- Zarejestrowany: 19.01.2011, 18:23
- Posty: 22
Myślę,że każdy kto długo czekał na swoje maleństwo przeżywał to bardzo mocno tak jak ja.
My pierwsze maleństwo stracilśmy a później bardzo długo czekaliśmy na kolejne ,lata mijały i nic także moment gdy ujrzałam 2 kreseczki na teście ciążowym były moim wielkim szczęściem,płakałam jak dziecko,wręcz dostałam histerii nie mogłąm uwierzyć że wreszcie się udało w najbardziej niespodziewanym momencie.
Pamiętam,że ta chwila trwała wiecznie usiadłam ,czas się zatrzymał,powiadomiłam męża,coś wspaniałęgo i niezapomnianego dla mnie.Od tamtej pory każda kolejna ciąża robi na mnie takie wrażenie,czas się wtedy zatrzymuje dla kobiety,sa łzy szczęścia,radość jest cudnie .
- Zarejestrowany: 22.09.2014, 18:38
- Posty: 2
Ciąże planowałam z mężem od kilku miesięcy. W tym czasie firma w której pracowałam zaczeła podupadac i po redukcji etatów zostałam bezrobotna. Na jednym ze spotkan aktywizacyjnych w urzędzie pracy dostałam telefon od męża, że jego ojciec przegrał długotrwałą chorobę z rakiem. Nie wierzyłam, choć byliśmy na to przygotowani. W szpitalu wypytywał czy nie jestem w ciąży. Wtedy odpowiadałam, że nadal sie staramy o dzidziusia. W natłoku spraw jakie trzeba było załatwic odnosnie pogrzebu przestałam myślec o dziecku. W naszej rodzinie panował smutek zmęczenie i nerwy. Po pogrzebie pojechałam do apteki po test ciążowy, gdyz spóźniała mi się miesiączka. Wtedy pomyślałam, że to przez nerwy. A tu dwie kreski na teście! Nie wiedziałam czy się cieszyc, czy płakac? Wiem teraz, że moja mała kruszynka ma u góry swojego anioła który razem z nami nad nią czuwa. I tak sobie czasem myślę, że może teściu już wcześniej przed nami wiedział lub czuł, że zostanie dziadkiem... :)
- Zarejestrowany: 28.10.2014, 10:22
- Posty: 2
Bardzo mnie wzruszyły Wasze przeżycia. Zyczę dużo zdrowia i szczęścia dla Was.
- Zarejestrowany: 28.10.2014, 14:38
- Posty: 1
Od pierwszego dnia ślubu z mężem czekaliśmy na dziecko. Ogromna opieka ze strony męża: zjedz owocki, nie podnoś torebki...
Każdego miesiąca przed terminem miesiączki robiłam test ale nic. Wkońcu odpuściłam i czekałam dni leciały strasznie wolno.29 września tego roku były Michała urodziny i tak myślałam sobie nie mam żadnego prezentu a cały dzień źle się czułam i poszłam po ten test.
Miałam wytrzymać do rana ale jak to ja nie dałam rady. Poszłam zrobiłam i wyskoczyły 2 kreski! Strasznie się cieszyłam łzy w oczach i lece po telefon i dzwonie gdzie jest bo właśnie wracał z pracy. Miał być za 10 minut na przystanku pod domem.Miałam zapakować test w jakieś pudełeczko i kokardeczke że jako prezent imieninowy ale nie wytrzymałam ubrałam się szybko i wybiegłam z domu.Szłam uśmiechnięta od ucha do ucha ludzi się patrzyli na mnie a ja jeszcze większy uśmiech. Zobaczyłam Michała to jeszcze większy uśmiech, wiedziałam ,ze bedzie tak bardzo sie cieszyl tak tego pragnal. Powiedzialam ze mam cos dla niego na prezent i czy chce teraz czy w domu. Pomyslal i powiedzial ze chce teraz. Wyjelam z torby test i mu pokazalam.:) Myslalam ze mnie zgniecie :) Zaczal calowac przytulac usmiech z buzki mu nie schodzil :) To byl najpiekniejszy dzien w naszym zyciu cos wspanialego co dostalismy od Boga cos najwspanialszego na tym swiecie. Dzisiaj jestem juz w 8 tygodniu ciazy. Czekamy na naszego maluszka :)
- Zarejestrowany: 23.10.2014, 14:06
- Posty: 2
Moja chwila kiedy dowiedziałam się, że zostałam mamą była dość nietypowa… Od pół roku przebywałam we Wrocławiu dokąd przyjechałam by opiekować się chorym tatą. Choroba była długa i bolesna, i niestety zakończyła się jak większość chorób nowotworowych… Mimo smutnej atmosfery udało nam się jednak jeszcze spędzić ostatnie Święta Wielkanocne razem, na które przyjechał również mój narzeczony. Tato odszedł od nas 24 kwietnia.
Czwartego maja miałam wcześniej umówioną rutynową wizytę u ginekologa, co prawda okres spóźniał mi się już tydzień, ale nie zwracałam na to szcególnej uwagi, ponieważ w zaistniałych okolicznościach uznałam to za coś „normalnego”… Podczas wizyty rozmawiałam właśnie ze swoim lekarzem o możliwości zajścia w ciążę, którą planowaliśmy z narzeczonym pod koniec tego roku, kiedy emocje ze śmiercią taty już się wyciszą. Po rozmowie, przyszedł czas na badanie. |Kiedy na ekranie usg zobaczyłam mały bąbelek od razu pomyślałam guz… Od pól roku gdy w szpitalach więcej czasu spędzałam niż w domu, a wszechotaczający nowotwór był trucizną zatruwająca każdy dzień to było najszybsze skojarzenie… Nie bardzo na początku zrozumiałam słowa lekarza, który „stwierdził” że on tu się tyle nagadał a myśmy poradzili już sobie sami… Trzy razy kazałam mu sprawdzać czy to na pewno nie żaden nowotwór albo inne pokrewne.. Ale zapewnił mnie, że już nie jedną ciąże widział, a ta ma właśnie 2 tygodnie... Jak w końcu dotarło to do mnie, to łzy same zaczęły lecieć mi po policzkach, teraz zresztą też płyną… Tym razem lekarz był skołowany, który uśmiechając się zapytał” „To cieszy się Pani czy nie?” A ja szczerze w tamtej chwili cieszyłam się jak nigdy i zarazem było mi przykro jak nigdy, ponieważ tato tak bardzo czekał na wnuka…
26 maja, w Dzień Matki, usłyszałam po raz pierwszy bicie serduszka swojego dziecka :)
Teraz myślę sobie, że dostaliśmy taki prezent…od taty, losu, Boga.., życie za życie. Mikołaj ma przyjść na świat 8 stycznia 2015, ale już teraz pcha mi się na świat, a silne skurczenie nie pomagają, więc muszę leżeć by go donosić a jeszcze sporo czasu przed nami. Ale wierze, że skoro był tak silny na początku żeby zagnieździć się i zostać z nami to i teraz się nie damy :)