Jaśmina, to nie powiedzenie, tylko zasada obowiązująca (tak, obowiązująca) w sferze prawa cywilnego.
Odpowiadając po raz któryś na pytanie Ulinki:
Mąż i żona są ze sobą na równi. Żadne z nich nie pozostaje pod władzą drugiego oraz każde z nich jest już dorosłym człowiekiem. A więc i mąż i żona sami o sobie decydują, korzystają z pełni wolności - ponoszą odpowiedzialność za swoje wybory i ich konsekwencje. Jeśli żona będzie chciała się codziennie upijać, to mężowi - chociaż nie wiem jakby cierpiał z tego powodu, nie wolno jej przymusić w żaden sposób, żeby siebie nie krzywdziła.
Dziecko jest dzieckiem, a nie dorosłym - nie ma więc możliwości korzystania z pełnej wolności, bo nie ponosi jeszcze odpowiedzialności za wszystkie swoje decyzje, nie spadają na niego wszystkie konsekwencje. Ta odpowiedzialność ciąży na rodzicach dziecka. Oni mają prawo i obowiązek działać na rzecz dobra swojego dziecka. I jak młody będzie codziennie przychodził pijany do domu, to mogą mu z powodzeniem sprać tyłek, żeby wybić alkohol z głowy. I on może protestować, że przecież mu się podoba picie, a właściwie to niewiele pije - ot tak dla zdrowia. To nieważne - rodzice częstokroć wiedzą lepiej, co jest dobre dla dziecka, niż ono same.
Próba zestawienia klapsa z maltretowaniem współmałżonka jest manipulacją i ma jedynie zagrać na emocjach.
Swoją drogą ilu jest rodziców, którzy realnie krzywdzą swoje dzieci swoją przerośniętą ambicją, realizacją swoich własnych marzeń? 8 latek który chodzi na kilka języków, naukę pływania, grania, itd, itp... Później takie osoby, gdy dorosną, często lądują u specjalisty, bo ciężko im się wyrwać spod presji realizacji pragnień rodziców, nie mogą zerwać pępowiny. Gdzie jest granica, między zapewnieniem swojemu dziecku jak najlepszego startu w dorosłym życiu (bo chyba nikt nie zaprzeczy, że jeśli dziecko nauczy się języka, albo dwóch - to będzie miało dobry start w dorosłość, przynajmniej w jakimś stopniu) a przerośniętą ambicją rodziców? Czy jedne zajęcia dodatkowe z języka obcego są w porządku, a dwa już nie? A może trzy? Czy z tego powodu mamy ustawowo zabronić rodzicom działań na rzecz rozwoju ich dziecka? No bo rzeczywiście ciężko znaleźć wyraźną granicę... na szali leży dobro człowieka przecież? A może wprowadzić obowiązek akceptacji przez kuratora każdych dodatkowych zajęć, każdego stanowiska rodziców odnośnie szkolnych wyników ich pociechy?
To analogiczna sytuacja jak z klapsem.